piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział II / "Czas płynie i zabija rany"

       Chciała żeby  czasowi dać czas. Niespełniona miłość, poszarpane, złudne marzenia.
Z każdym nowym dniem cierpiała, bo nie miała przy sobie Jacka. Jednak głos, który rozbrzmiewał niczym delikatne skrzypce w jej umyśle, nie dawał spokoju. Prowadził do oschłego zachowania, które doprowadzało bliskich Lany do szału.
       - Może w końcu o nim zapomnisz? Było, przeszło, nie wróci. - powiedziała Lili, spoglądając na Lane.
- Sama mi zawsze powtarzałaś, że jeżeli zaczyna się coś czuć do drugiej osoby to traci się odporność. - odpowiedziała markotnie Lana. Cały czas wpatrywała się w potłuczone lustro. Lili chodziła po całym pokoju, podnosząc z podłogi porozrzucane rysunki.
- Ale... - Lana miała tendencję do przerywania i właśnie wtedy po raz kolejny wpadła w amok.
- Wyjdź! Nienawidzę ludzi i świata, szczególnie ciebie! - dziewczyna wzięła do ręki książkę i rzuciła nią w ścianę. Lili popatrzyła na nią jak na dziwaczkę i wyszła z pokoju bez słowa.
Lana uspokój się! Powiedziała Ana w jej głowie.
- Jeszcze raz się odezwiesz to ci coś zrobię! - powiedziała na głos Lana. Ane nie odezwała się już. Bała się, że wyprowadzi jeszcze bardziej z równowagi Lane.
Istne szaleństwo, które ogarniało ją od środka. Dla Lany miłość to jest anihilacja, a przy anihilacji zanikają dwa istnienia. Wypełniła ją od środka samotność, uczucie strachu przez ludźmi. Izolowana od szarej rzeczywistości, zamykana w samotności i rozpaczy.
Wpatrywała się znów w lustro. Widziała tam twarz. Staruszka z łzami spływającymi po policzkach, oczy błyszczały jej od łez.
        Rozległ się nagle huk. Huk spadających szaf.
Dziewczyna zbiegła szybko i zobaczyła znów Jayden'a. Pobiegła szybko do pokoju i zamknęła się w nim. Zamknęła oczy i pomyślała o Jacku. Gorzej...
Usłyszała po raz kolejny huk i tłuczoną porcelanę. On czegoś szuka musisz zadzwonić do kogoś... Odezwała się Ane z przejęciem, jednak Lana nadal milczała.
Otworzyła delikatnie i po cichu drzwi, i schodziła po spróchniałych schodach schodach miękko jak kto. Poczuła ukłucie w ramię, upadła na schody i z turlała się po nich. W domu zapanowała cisza...
Jayden coś jej zrobił. Uśpił ją? A może jednak zabił...
Zaczął znów szukać czegoś po domu. Ewidentnie zależało mu na tym bardzo, skoro nie chciał pomóc leżącej na podłodze, poobijanej Lanie. Uderzyła głową o szafkę. Leżała na potłuczonych szkle, z ust płynął jej krwawy strumyk.
Jayden chciał zamaskować ślady włamania, w pewnym momencie nie mógł wyczuć pulsu u dziewczyny, ścierając ślady palców z podręcznego noża, wsunął go delikatnie w dłonie Lany.
Upozorował samobójstwo. Po podłodze rozrzucił tabletki nasenne i obok niej położył butelkę wódki.

         Ktoś na policji dał cynk, że w domu Lany dzieje się coś dziwnego, że od tygodni nie świeci się tam światło i drzwi są ciągle uchylone.
James Nichols, policjant z Newcastle przyjechał zatem pod wyznaczony adres.
Osoba, która zadzwoniła miała rację - drzwi były uchylone, a z domu było czuć zapach trupa. To nie była jednak Lana, oddychała. Nie miała siły jednak wstać, była poobijana, nie czuła nóg.
         - Jest tu ktoś? - zapytał policjant, otwierając szerzej drzwi. Szybko zakrył nos rękawem. Wyciągnął z kieszeni rewolwer i wyciągnął go przed siebie, łapiąc jeszcze ostatnie oddechy świeżego powietrza.
Czuł odór zgnilizny, rozkładającego się ciała. Zobaczył na podłodze leżącą dziewczynę.
- Czy jest tutaj ktoś żywy? - zapytał ponownie policjant i zbliżył się powoli do Lany. Odpowiedziała mu jękiem, nie miała siły. Nie dała się podnieść, każdy ruch sprawiał jej coraz to większy ból.  
Rozejrzał się po domu, zapach zgnilizny nadal wisiała w powietrzu, śmierć także.
Widział w rękach Lany podręczny nóż. Oddychała, nie równo, bluzka, która opadała z każdym wydechem, rzeźbiła jej smukłą sylwetkę, James pomógł jej wstać, jednak była tak słaba i wycieńczona, że upadła. Upadła z ogromnym hukiem, było słychać gruchot jej kości.
- Jak się nazywasz? - zapytał kilka razy o to samo James.
- La... La... Lana. - dukała. Wargi miała sine. Gdy James utrzymał ją na swoich rękach, splotła swoje ręce w okół jego szyi, niczym krzew pnący się po siatce.
James Nichols miał dwadzieścia lat. Niewiele starszy od Lany - żyła ona już osiemnaście lat, ze świadomością o samotności.
James objął mocno Lane. Podniósł ją delikatnie, jak mąż przeprowadza na rękach swoją żonę, przez grunty nowego domu. Lana opuściła i zaczęła śpiewać coś pod nosem.
James przyglądał się jej bardzo dokładnie. Zwrócił szczególną uwagę, za zakrwawione rysy twarzy. Krew jakby przyschła do jej twarzy. Na rękach i ciele były liczne ślady zadrapań, sińce oraz głębokie rany spowodowane upadkiem na potłuczoną porcelanę.
- Co ci się stało? - zapytał, kładąc ją na tylne siedzenia auta. Lana tylko majaczyła pod nosem. Była jak pijana, naćpana.
Usnęła, zapadła w mocny sen, niczym niedźwiedź na zimę...
           - Tato czy ja naprawdę kiedyś umrę? - zapytała zaciekawiona dziewczynka
- Ane, ty jak umrzesz pójdziesz do nieba. Będziesz w białej sukience, z aureolką nad główką i dużymi, białymi skrzydełkami. Będziesz aniołkiem. - odpowiedział tata, ściskając jej dłoń. Wiedział, że Ane umrze, że szukają ją mafiozi, którzy chcą odegrać się na nim w ten sposób. 
W jego oczach były łzy. 
- Tatusiu czemu płaczesz? Przecież już jestem twoim aniołkiem! - dziewczynka wypuściła dłoń ojca i skakała po pokoju, delikatnie jak motylek. 
Wiedział, wiedział, że jego małą córeczkę będzie czekać śmierć. Jak nie teraz to później. Oni to spełnią. Ojciec pożerał małą Ane swoimi łzami. Dziewczynka tańcowała dalej. Śmiała się i spoglądała tylko co jakiś czas na zapłakanego ojca. 
Rozległ się dzwonek, mężczyzna otarł łzy w policzków i poszedł w stronę drzwi. 
Mafiozi... Przyszli najpierw po niego. Ane usłyszała tylko krzyk swojego taty i zaraz pobiegła do niego, jednak nie było już tam go. Zastała tylko młodego chłopaka.
- Taty nie ma i nie będzie. Ciebie też to czeka... - Ane zalała się łzami, chłopak zatrzasnął jej przed twarzą drzwi. Opadła na podłogę, zakryła dłońmi twarz i chlipała. 
Serce łomotało, łamało się. To był początek dramatu. Kilkuletnia dziewczynka zdana na siebie. Opłakująca zwykłe, szare dni. 
          Lane obudził szum silnika, dławił się. James spoglądał na nią za pomocą samochodowego lusterka. James uśmiechnął się do niej, ale ona wyszukiwała w jego mimice twarzy jakiejś przykrywki w tym głupowatym uśmiechu. Jednak nie znalazła. Głupia nadzieje, że ma szczere chęci żeby jej pomóc.
Wtedy właśnie zabito we mnie tego aniołka. Nagle odezwała się Ane. Lana szukała w swoich wspomnieniach różnych sytuacji. Chciała zapomnieć o śnie, ale nie dało się.
- To tutaj. - powiedział James, otwierając Lanie drzwi i pomagając jej wyjść. Nie była jednak wystarczająco silna, aby stanąć na własnych nogach. Wzdychając spojrzała na James'a. Tak bardzo przypominał jej Jacka. Deja vu, chciała być silna. Nie poddać się emocjom, uniesieniom wspomnień, przeszłości... Dalej się łudziła, że wróci. Złudne nadzieje i marzenia.
Coraz to bardziej traciła świadomość o życiu i nadzieję na lepszy dzień.

         Pościel rzeźbiła jej smukłą sylwetkę i wraz z każdym jej wydechem powietrza, opadała delikatnie.
Oddychała równomiernie. Obok niej siedział James. Wpatrywał się w nią jak w diament. Włosy zakryły lekko jej twarz, wyglądała jak mała Ane. Spała jak ten "aniołek".
         Wtedy zabito we mnie tamto uczucie - Ane stwierdziła, że opowie dalej swoją historię, może jak Lana śpi to wyobrazi sobie to.
Miałam może 13 lat, kiedy po raz pierwszy przyszli do mnie nieznajomi mi mężczyźni. 
Była zima, a oni mieli na sobie okulary przeciwsłoneczne. Ubrani byli w czarne, skórzane płaszcze, ogółem byli ubrano na czarno. Wtedy właśnie nagle mnie olśniło. Jeden z tych mężczyzn miał takie same rysy twarzy jak ten chłopak, który zabił mojego ojca. 
On zabił mnie, uczucia i moje dzieciństwo. Najgorsze się dopiero zaczęło. Nie umiałam się bić ani bronić. Chciałam uciekać, ale przeraził mnie fakt, że mieli przy sobie broń. Tak jak wtedy, gdy ostatni raz usłyszałam mojego tatusia, jego krzyk. Krzyczałam tak i ja. Jednak coś tłumiło mój krzyk, blokowało go od środka. Pierwszy raz znalazłam się w celi. Podłoga była nie równa i w dziurach była woda. Jaka woda to było jakieś błoto! 
Pilnował mnie tam właśnie on. Przyglądał mnie się dokładnie, jak tobie teraz James. Chociaż nie widzisz tego. Miał chyba na imię Jayden. Tak, tak właśnie miał na imię. Ktoś go zawołał i rzucił w moją stronę bluzką. Nie chce nawet mówić jak mnie nazwać. Odpyskowałam mu, zawsze to robiłam, gdy się zaczynałam bronić. Wtedy pierwszy raz mnie uderzono. Łapiąc się za zaczerwieniony policzek uroniłam kolejne łzy. Chciałam być silna, jednak ból był za duży. 
Dawałam czasowi czas. Jednak nie wiedziałam ile mnie tak trzymano. Wypuszczono mnie dopiero jak byłam dziwnie starsza. Wyliczyłam czas, który tam byłam. Byłam starsza o trzy lata. 
Chciałam złapać powietrza. Wyszłam więc do parku, spacerowałam tam, łapiąc świeże powietrze. Ktoś za mną szedł, śledził mnie. To był znów on - Jayden. Przyśpieszyłam kroku, biegłam, ale on uparcie brnął za mną. Wtedy właśnie zabrakło mi sił. Poczułam tylko ukłucie. Miękko wbijający się nóż, chwilę stałam na własnych nogach, ale zaraz runęłam na ziemię jak niestabilna budowla. 
Z powrotem obudziłam się w tobie. Nie wiem jak tu się znalazłam, ale wolała bym umrzeć niż znów patrzeć na czyjś ból! Czuje jednak, że mnie potrzebujesz. Że doprowadzę cię do końca. Ty uratowałaś w pewnym sensie mnie, więc i ja uratuję ciebie. Jack wróci, ja wiem to i ty to wiesz. Wróci, może nie teraz, ale kiedyś na pewno... Teraz śpij. Sen jest piękny. Odcina rzeczywistość od marzeń. Rzeczywistość odchodzi, a marzenia zostają... Śpij...

***
Na strunach szyn - YouTube